Urodziły się w Kazachstanie, a Polskę znały tylko z opowieści. Los i dobrzy ludzie pomogli im wrócić do kraju, który wypełniał serca i dusze ich przodków. Dziś mieszkają w Lubaniu i zgodnie twierdzą, że wreszcie są u siebie. O przyjeździe do Polski i nie tylko opowiadają Zofia Rebczyńska oraz jej córka Natalia Korzeniowska.
Gość w dom, Bóg w dom
- Jak to Pani najedzona jest? Pani przyszła w gości najedzona? W gości idzie się z pustym brzuchem – śmieje się pani Zofia, częstując mnie ciastem podczas wywiadu.
Oprócz tradycyjnej polskiej gościnności w domu pani Natalii panuje niezwykła serdeczność i otwartość. W szkatułce przeszłości, którą wspólnie otwieramy, są chwile smutne, ale też radosne. Wzruszone podróżujemy przez lata wspomnień, pokonując przy okazji pięć tysięcy kilometrów dzielących Polskę i Kazachstan, skąd przybyły moje rozmówczynie – pani Natalia w roku 1997, zaś jej rodzice trzy lata później. Jak to się stało, że postanowili zamieszkać w bliskim sercu, a zarazem nieco obcym kraju?
Ja sobie postanowiłam, że pojadę do Polski!
- Moja babcia w 1936 roku była deportowana wraz z rodziną do Kazachstanu z terenów ukraińskich graniczących z Polską, które zamieszkiwały różne narodowości - Polaków, Ukraińców czy Niemców. Choć była Polką, nie posiadała polskiego paszportu, co stanowiło jedną z blokad przy późniejszej, powojennej repatriacji – rozpoczyna opowieść pani Natalia. - Myślę, że moja babcia skrycie marzyła o Polsce, ale po pierwsze tkwił w niej wielki strach, a po drugie nie widziała takiej możliwości, ponieważ Polacy deportowani z terenów Ukrainy do 1956 roku byli objęci zakazem opuszczania miejsca zamieszkania. Jednak nosiła polskość w sercu i zaszczepiła ją we mnie. Pamiętam, jak zaczęłam się zastanawiać, kim tak naprawdę jestem. Bo z jednej strony byłam pionierką w rosyjskiej szkole, w której obowiązywały określone idee i hasła, a z drugiej babcia uczyła mnie modlitw, przekazywała wiarę w Boga i podkreślała polskie pochodzenie. Polska widziana oczami wyobraźni, a z czasem odnaleziona też na mapie, nadal jednak była nieosiągalna. Napędzana przez ciekawość rozpoczęłam odkrywanie siebie, a w tym poszukiwaniu tożsamości pomogła mi właśnie babcia. Przynosiła książki, uczyła języka, z czasem znalazła korepetytorkę. Potem to nawet do pracy chodziłam ze słownikami, które w wolnej chwili z zaangażowaniem wertowałam. I choć wyjazd do Polski był jeszcze poza moim zasięgiem, to wierzyłam, że kiedyś tam dotrę – wspomina lubanianka.
Nieco inaczej odkrywanie polskości wyglądało w przypadku pani Zofii. Seniorka wspomina, że mama nie rozmawiała z nią w otwarty sposób o ich pochodzeniu. Dla bezpieczeństwa trzeba było wówczas uważać na słowa, stąd nikt na siłę nie próbował krzewić patriotyzmu w dzieciach. Z drugiej jednak strony mimochodem zarażało się najmłodszych narodowością poprzez wplatanie polskich słów w rozmowę, modlitwę, śpiewane pieśni czy celebrowanie świąt w ukryciu.
Miałam tylko zobaczyć Polskę, a zostałam w niej na stałe
Pani Natalia przyjechała do Polski dzięki wsparciu Wspólnoty Polskiej działającej w Kazachstanie. Nie wiedziała wówczas, że wybiera się w niezwykłą podróż, która otworzy nowy rozdział w jej życiu. Planowany dwutygodniowy pobyt zamienił się w ponad dwudziestoletni okres, w czasie którego do Polski przeprowadzili się również jej rodzice.
- Do Polski przyjechałam na zaproszenie Wspólnoty Polskiej z Poznania – wyjaśnia pani Natalia. - Pewna podpoznańska gmina była zainteresowana przyjęciem rodziny z Kazachstanu. Niestety wycofała się z tej propozycji i wszystko wskazywało na to, że będę musiała wrócić do mojego ówczesnego domu. A ja oczami wyobraźni już widziałam swój dom w Polsce. Bardzo chciałam tu zostać. W międzyczasie, dzięki działaniom Czerwonego Krzyża, odnalazła się moja rodzina ze strony taty (państwo Grędowie), mieszkająca w Lubaniu. Postanowiłam, że przed powrotem zobaczę się z nimi – zdradza lubanianka.
Życie pokazało, że była to świetna decyzja. W Lubaniu los nieoczekiwanie odwrócił karty. Lubańscy radni i samorządowcy, po poznaniu historii kobiety, postanowili pomóc i w szybkim tempie dostała ona pozwolenie na zamieszkanie w mieście. W Kazachstanie jednak nadal przebywali jej bliscy.
- Córka tęskniła za nami strasznie, zresztą my za nią również – mówi pani Zofia. - Mąż po krótkich rozmowach telefonicznych wychodził na ławeczkę przed dom i płakał. Raz nawet odwiedził Natalię (sprzedaliśmy wtedy meble, żeby kupić bilet kolejowy). Ale my tak od razu nie planowaliśmy przeprowadzki. Potem zmieniły się realia. Siostry zakonne przywiozły nam taki powiew polskości do Kazachstanu, uczyły nas tam języka. Poza tym starzeliśmy się z mężem, emerytury były mizerne, a w Kazachstanie, żeby przeżyć, trzeba uprawiać swój ogródek (z czym już był problem) i ogólnie, żeby żyć, trzeba mieć zdrowie. Ostatecznie, po zawale, podjęłam decyzję, że powinniśmy pojechać do Polski, do córki – opowiada seniorka.
- Natomiast tatę (zaraz po odwiedzeniu mnie) tak zauroczył tutejszy świat, że powiedział mi, abym załatwiała formalności do przeprowadzki. Bardzo mu się tu spodobało. Uwielbiał spacery na Kamienną Górę, nie mógł nacieszyć się przyrodą, której w Kazachstanie nie było. I dał mi zielone światło do działania – wspomina z uśmiechem pani Natalia.
I pojechali my, wszystko zostawili…
Ponownie bardzo pomocny przy załatwianiu wszelkich formalności był Urząd Miasta Lubań oraz Związek Sybiraków. Jednak rozstanie z Kazachstanem nie było łatwe. Bo choć sprawy materialne schodzą niekiedy na drugi plan, to przy przeprowadzce poza domem i wyposażeniem życiowym zostawiamy też ludzi. A te więzy są znacznie mocniejsze.
- Byliśmy przyzwyczajeni do życia wśród swoich, bo przecież jak nas przesiedlali, to całymi rodzinami. Mieszkaliśmy w wioskach polsko-niemieckich, gdzie większość to były osoby deportowane, z którymi mocno się zżyliśmy – zauważa pani Zofia. – A tu nagle przyszło zostawić nam bliskich. Po przyjeździe moje myśli zajmował wnuk, którym się wówczas zajmowałam, ale mąż strasznie tęsknił. Śnili mu się wszyscy na okrągło. Za noc on mógł trzy razy mnie obudzić i opowiadać sny. Najbardziej przeżywaliśmy, kiedy odchodzili najbliżsi na zawsze i nie można było ich pożegnać – wraca pamięcią seniorka.
W momencie przeprowadzki moich rozmówczyń do Polski emigracja z Kazachstanu była na wysokim poziomie (przede wszystkim Niemców). Przełożyło się to m.in. na niskie ceny domów, które sprzedawano za grosze.
- Praktycznie wszystko człowiek zostawił tam lub rozdał rodzinie. Zresztą jak można zabrać coś w podróż pociągiem? Ja byłam świeżo po zawale, to niosłam tylko leki i torebkę, a mąż też sam za wiele nie mógł udźwignąć – wyjaśnia pani Zofia.
Przytulni lubanianie
Pani Zosiu, a jak Pani wspomina pierwsze chwile w Lubaniu? Spodobało się Pani w tym mieście?
- Podobało mi się bardzo. I ludzie, ludzie wokół nas byli bardzo przytulni, tacy przyjemni. Nie dawali nam upaść, jak to mówią. Tacy pomocni byli, wspierali, jak mogli. Cały czas ktoś do nas przychodził, cały czas nam pomagali, co tylko mogli, przynosili – łamiącym się głosem opowiada pani Zofia.
- Ogromnie nam pomógł Związek Sybiraków, ale też ludzie z rodziny Grędów oraz z sąsiedztwa, na przykład państwo Konofalscy. Spotkaliśmy wiele życzliwych nam osób – dopowiada jej córka.
- Szybko odwiedziła nas bliska sąsiadka – Sabina Rudak z mężem. Oni też byli dotknięci emigracją (Sabina pochodziła z Białorusi, a jej mąż osiadł w Polsce po politycznym zesłaniu). I wtedy my już takie, jak rodzina byli z nimi. Oni nas rozumieli. Poza tym sąsiad nauczył się w łagrze rosyjskiego, a mój mąż początkowo słabo mówił po polsku, więc mógł sobie z sąsiadem porozmawiać. I oni bardzo nas wspierali – podkreśla seniorka.
Światełko w tunelu
W niezwykły sposób swoje pierwsze spotkanie z Polską wspomina również pani Natalia.
- Jak wyjeżdżałam z Kazachstanu, to tam było ciemno, totalnie ciemno. Lata 90. to był ciężki czas, wtedy ten kraj na nowo powstawał, zresztą istniały pewne zależności od Rosji. Jak tylko włączyli prąd (ledwo na parę godzin), to wtedy gotowaliśmy czy robiliśmy pranie. Z zimnego, ciemnego Kazachstanu trafiłam do rozświetlonej Polski. W nocy przekroczyliśmy granicę, a tutaj świecą lampki. Wszystko było oświetlone, takie piękne. Pamiętam, jak stałam jeszcze w pociągu przy oknie, nie mogąc się napatrzeć i nacieszyć tym światłem –choć po latach, to nadal z błyskiem w oku opowiada pani Natalia.
Niech żyje wolność
- Jeszcze przed wyjazdem Polska wydawała mi się być lepszym miejscem do życia – zdradza młodsza lubanianka. - To była Polska, na którą czekałam. Polska, w której poczuję, że jestem na swoim miejscu. Nie będę musiała ukrywać swojej kultury. Będę rozmawiać w języku, w którym chcę rozmawiać. Będę mogła chodzić do kościoła i nieskrępowanie podtrzymywać wszystkie tradycje – dzieli się swoimi ówczesnymi myślami pani Natalia.
Choć aklimatyzacja miała różne odcienie i zdarzały się po drodze trudne momenty, to pani Natalia przyznaje, że warto było walczyć o swoją narodowość. Chciałaby też, żeby inni zrozumieli, że ludzie przyjeżdżają z Kazachstanu, choć z akcentem w głosie, to z Polską w sercu.
- Tak los zadecydował, inne osoby zadecydowały, władze w tamtych czasach zadecydowały, że ten powrót nie jest taki łatwy. Z tego względu chciałabym, żeby więcej osób zrozumiało, że to są prawdziwi Polacy – wyraża nadzieję pani Natalia.
Niebo a ziemia
Różnic między Polską a Kazachstanem można wymienić szereg, jednak tym, co mocno zaskoczyło świeżo upieczoną lubaniankę, były warunki atmosferyczne.
- Jak wyjeżdżałam pod koniec lutego z Kazachstanu, to tam było na termometrze minus 30, tutaj plus 14 – przypomina sobie młodsza lubanianka. – Zdziwiłam się też, że w ciągu dnia można wyodrębnić trzy pory roku. A to padał deszcz, to śnieg, a za chwilę zza chmur wychodziło słońce. To było takie zaskoczenie, bo w Kazachstanie jak jest zima i trzydziestostopniowy mróz, to trzyma tak przez tydzień czy nawet dwa. Jeżeli latem są czterdziestostopniowe upały, to podobnie długo się utrzymują. Poza tym zdziwiło mnie podejście do odległości. Czasem tutejsi ludzie przeżywali, że muszą jechać w daleką 400-kilometrową podróż. A dla mnie nie jest to „aż”, lecz „tylko” 400 kilometrów. Wynika to z tego, że Kazachstan jest ponad 8 razy większy od Polski. Poza tym mieszkańcy kazachstańskich miejscowości rzadko podróżowali. Po pierwsze nie było za bardzo możliwości, a pod drugie finansów. W czasie urlopu ludzie brali się za prace przy domu czy w ogrodzie – opowiada pani Natalia.
- To jest niebo i ziemia. Tutaj przyjechałam na swoją ziemię, a tam… no tam nie było nieba, tam to szkoda gadać, co było. Ciężko było, nawet bardzo – ucina temat seniorka.
- Choć akurat niebo było w Kazachstanie zjawiskowe. Tylko tam widziałam tak piękne, rozległe niebo. Horyzontu nic nie zasłaniało, nic a nic. Nawet wiersz o tym napisałam – dopowiada jej córka.
Ten prawdziwy dom
- Śmiało mogę powiedzieć, że właśnie tutaj znaleźliśmy swoje miejsce, nasze miejsce pod słońcem – stwierdza pani Natalia. - Bo choć człowiek wraca wspomnieniami do przeszłości i przychodzi taki okres, że coraz częściej wspomina się dzieciństwo, to jednak wydaje mi się, że wracam pamięcią nie do Kazachstanu, a do rodzinnego domu. Jak po przeprowadzce rodziców do Polski, odwiedziłam raz Kazachstan, to nie czułam się już tam, jak u siebie. Wszystko się zmieniło. Wyemigrowało wiele osób, część rodziny i znajomych. Na przykład z mojej klasy większość osób mieszka w Niemczech i parę osób w Polsce. Jeden z moich braci (ożeniony z Niemką z Kazachstanu) również mieszka w Niemczech, zaś drugi z przyczyn rodzinnych został na miejscu. W chwili, gdy rodzice zamieszkali przy mnie, straciłam swój dawny Kazachstan – zauważa lubanianka.
- Ja też jestem w domu, przecież jestem Polką z krwi i kości. Myślę, że moja mama byłaby szczęśliwa, że żyję w Polsce – zapewnia pani Zofia.
- Szczęśliwa i dumna – dodaje pani Natalia.
Od 2004 roku, w rocznicę agresji sowieckiej na Polskę, 17 września obchodzony jest Światowy Dzień Sybiraka. W tym roku miejskim uroczystościom towarzyszy promocja książki „Dzieje lubańskich Sybiraków. Wspomnienia tych, co przetrwali”. Na wydarzenie organizatorzy zapraszają wszystkich zainteresowanych do Miejskiego Domu Kultury w Lubaniu w środę 25 września br. o godz. 14:00.
(ŁCR, rozmawiała Joanna Uryga)